Ginące zawody

Maciej Lelusz
25. października 2018
Reading time: 4 min
Ginące zawody

Zdun, Metrampaż, Klucznik, czy też Kowal. Przyzwyczailiśmy się do tego, że wymienione zawody są uznawane za ginące. Można pewnie wymienić dużo powodów dlaczego. Jednym z nich na pewno jest fakt problematyczności wejścia w technologię i długi czas specjalizacji. Taki Zdun potrzebował lat i dużo doświadczenia, aby samemu zbudować sensowny piec. Te wieloletnie czeladnictwa jeszcze pół wieku temu były akceptowalne, teraz niewielu jest ludzi, którzy w dobie tak szybko zmieniającego się świata są w stanie poświęcić pół życia, a całą młodość, by oddać się pracy, jednej pracy, w całości. Oczywiście można być tzw. „informatykiem”, gdzie aktualnie nie potrzeba w zasadzie żadnej wiedzy i próg wejścia jest obleśnie niski. Jednak ta dziedzina, osoby odpowiedzialnej za przysłowiową wymianę tonerów w firmie, powoli, niczym zawód Krzykacza Miejskiego, odchodzi w niepamięć. Adaptacja technologii jest tak wysoka, a usługi z nią związane na tyle dojrzałe, że powoli biura mogą się obejść bez nadwornego majordomusa IT.

Właśnie! Próg wejścia, myślę, że to stwierdzenie definiuje idealnie problem z ginącymi zawodami. Weźmy takiego programistę Cobola, czy innego Asemblera. Aby być profesjonalista i ekspertem próg wejścia to pewnie około 5-10 lat. Natomiast taki programista Javy? Pół roku i już coś tworzący Junior, po roku samodzielny pre-Senior a po 2 latach w zasadzie expert. To samo tyczy się administratora systemów wirtualizacji storage, czyli dosyć skomplikowanego stosu technologicznego – macierze, przełączniki FC, wirtualizatory, protokoły storage SAN i LAN, jest tego trochę, a do tego jeszcze od przynajmniej 5 dostawców. Poznanie tego wszystkiego zajmuje dużo czasu, a co za tym idzie, specjalizacja pożera mnóstwo energii. Storage w chmurze? Juniorem jest się po wejściu na stronę dostawcy cloud i przeczytaniu ze zrozumieniem około 200 stron dokumentacji. Samodzielność w zasadzie po pierwszym projekcie, specjalizacja (jeżeli siedzielibyśmy tylko w tym) po około pół do roku. Do tego zupełnie inne narzędzia, większość w oprogramowaniu – a nie skrzynka narzędzi, szpula skrętki i kilkadziesiąt różnych kabli FC w bagażniku samochodu… a tak na wszelki wypadek to jeszcze spawarka za 10 kilozłotych.

Kowal musiał mieć zakład, piec i w zasadzie wiedzę przekazywaną z dziada pradziada. Zasoby definiowały tego, kto kowalem mógł zostać. Niewiele się teraz zmieniło. Weźmy takiego sieciowca – niby tylko laptop potrzeby, ale wiedza też wielopokoleniowa, aby diagnozować i stać się ekspertem, to lata czeladnictwa, a potem budowanie własnego warsztatu w bagażniku samochodu. To nie są tanie rzeczy, zarówno wiedza, o którą w dobrej jakości i poziomie coraz trudniej, jak również i sprzęt… i czas! Czas! A tyle ciekawych rzeczy na około.

Idąc dalej w tej dywagacji, weźmy takiego młodego na rynku pracy. Analogia nam dopomoże… Syn Kowala miał ciężkie życie. Ciężka praca w ukropie – rozżarzony piec i tony żeliwa przeniesione na rękach z podwórka do warsztatu. Dzień w dzień, bo bez pracy nie ma kołaczy. Pewnego dnia syn usiadł na progu zmurszałej chaty Kowala i stwierdził, a jakby wyglądało moje życie, jakbym poszedł do dużego miasta i został DevOps’em? No więc nasz syn Kowala wstaje i idzie. Po 10 latach pomocy ojcu nauczył się robić gwoździe do podkuwania wiejskiej parchatej szkapy. Po roku na stanowisku w młodym dynamicznym zespole został z juniora pełnokrwistym DevOpsem, po pięciu latach ma już swój zakład, jeździ mercedesem, a sprzątaczka zza dalekowschodniej granicy czyści mu nie tylko salon i hal, ale i w sypialni poleruje srebra.

Kowal nie mając komu przekazać zawodu, umiera zgorzkniały. Jego wyroby, choć piękne i poszukiwane, w wielu domach zastępuję wszędobylska tandeta z IKEI. Nie ma autora, nie ma potrzeby. Nie ma technologii, bo nie ma wykonawców… nie ma wykonawców, nie ma potrzeby na technologię. Koło się zamyka. Ładne te zdjęcia z datacenter, fajne te wpisy na blogach o MPLS, ale już niedługo tylko 7 osób to zrozumie. Może zawody nie znikną zupełnie, ale ograniczy się na nie potrzeba. Wróćmy na chwilę do Zduna… może jest ich niewielu, bo niewiele osób potrzebuje pieca, jednak gdy już mamy taką zachciankę, to praca profesjonalisty kosztuje małą fortunę. Wielu pójdzie do nowych zawodów, ale dla tych aktualnych wciąż będzie miejsce, na początku lekko wzgardzone, ale w razie potrzeby bardzo poszukiwane.

Artykuł został opublikowany na łamach IT Professional.