Koniec roku, świąteczna corrida

Maciej Lelusz
6. grudnia 2018
Reading time: 4 min
Koniec roku, świąteczna corrida

Koniec roku skłania do pewnych refleksji. Może to ta tajemniczość związana z końcem jednego, a rozpoczęciem kolejnego okresu egzystencjalno-rozliczeniowego, zmieszana z napięciem membrany budżetowej. Niepewność jutra wzmaga chęć posiadania, a poczucie nieskonsumowanych zasobów złotówkowych sprawia, że żądza nabywania wzmaga się niczym poziom kwasów żołądkowych – nagle i boleśnie… a z rzeczonej refleksji pozostaje tylko refluks.

Napływ tych konsumpcyjnych soków trawiennych, które tak szaleńczo chcą pożreć nasz czas i kilozłotówki, da się zaobserwować tuż po Wszystkich Świętych. Wówczas to, niczym zombie wychodzą z szaf, czy też skrytek na szczotki, zeszłoroczne, lekko ciągnące rozkładem (jak nie fizycznym, to na pewno moralnym) kukły świętych Mikołajów. Parada w imię mamona wszechmogącego rozpoczyna swój pochód – suną niczym węże łańcuchy i lampki, elfie korpusy powłóczą na miejsce stare zmurszałe sanie, a sztuczny śnieg, jak patyna przykrywa zahamowania. Po kilku dniach każdy sklep, nawet ten z karmą dla kotów, rozświetlony jest blaskiem tych diabelnych lampek, których odbicie w zębach plastikowych świętych mikołajów śni się po nocach…

Aż chce się człowiek zaszyć pod ziemią, by nie być częścią tego kiczowatego cyrku. Do pracy jeździ obwodnicą, gdzie tylko cień przygrubych, lekko trącących pedofilią, brodatych panów w czerwieni można spotkać na bilbordach. Zostaje na nadgodziny, a zakupy robi online. Nic jednak nie pozwala się ukryć. Nawet życie służbowe wskakuje na ten przedziwny bieg… Może to ten kolor? Czerwień… Korzystając z tego, że świat upadł tak nisko, że nawet na kolorach trzeba się znać i bez przekopywania blogów modowych nie można się na te temat wypowiadać, pragnę przedstawić posklecaną naprędce definicję opartą o wypociny różnorakich szafiarek – „Czerwień to ogień, miłość, to barwa bardzo dominująca, mocno pobudza, nadaje wyrazisty charakter, to kolor bardzo widoczny, żywy. Bardzo przyciąga uwagę i wywołuje duży efekt. Dlatego czerwony to kolor „stop” w ruchu drogowym, ponieważ najszybciej działa na zmysły”.

Moim skromnym zdaniem kolor czerwony w kontekście końca roku to bardziej torreadorzy i krew – walka i posoka, którą zdaje się, najlepiej czują wszelkiej maści producenci i dostawcy. Początek listopada zdaje się być związany ze zmianą ich diety, w której zaczynają dominować krwiste steki i napoje energetyczne. Ta ilość maili, ich treść, napastliwość i żądza KRWI. Niedopisania. Codziennie rano, zanim uchylę laptopa, rozkładam skrupulatnie wszędzie dokoła ręczniki papierowe coby podczas uruchamiania poczty nie ochlapało biurka. Wydaje mi się, że do kawy w firmach handlowych z końcem roku suplementowana jest amfetamina, a zamiast jedzenia ładują dopaminę prosto w żyłę. Nie dość, że ilość spamu rośnie niczym liczba emigrantów w obozie uchodźców na wyspie Kos, to jeszcze jego forma staje się nie do zniesienia. To już nie jest „Zapraszamy serdecznie na Webinar!”, tylko „WEBINAR!!!”… ten marketingowy oprawca, który co rano najeżdża moje królestwo spokoju i harmonii pewnie zadaje sobie pytanie w tej małe główce, dlaczego nikt nie wymyślił czegoś więcej niż Caps Lock… Kup pan macierz, switch, licencje, a w pakiecie będzie taniej.

Ta nawałnica się rozpędza. Na początku listopada dostajemy jeszcze składną komunikację. Każdy następny tydzień zbliża do upadku. Reklamy poza tym, że coraz bardziej agresywne, zaczynają wraz z upływającymi dniami być coraz mniej dopracowane. Królicze oczy produkujących te potworki podbijające naszą skrzynkę e-mail, przegapiają coraz więcej, a błędy i niedomówienia się piętrzą. Gdzieś w połowie grudnia mam już wrażenie, że za chwilę cofniemy się o jakieś 20 tyś lat do tyłu i komunikacja będzie zawierać tylko onomatopeje i piktogramy… jakież jest moje zaskoczenie, gdy niczym w Incepcji Nolana ktoś z tych wyczerpanych handlowców, na skraju zapaści dopaminowej krzyczy – Musimy zejść niżej! I schodzą. Zaczynają wówczas retorykę, „DLACZEGO CIĘ NIE BYŁO!!!?”, „PRZEGAPIŁEŚ” itd. Koniec roku szczęśliwie nadchodzi – 31 Grudnia zegarek wybija 17:00 i huragan niczym za dotykiem magicznej różdżki się kończy. Handlowcy zasypiają, a mikołaje, elfy i światełka idą do szafy na kolejne dziesięć miesięcy. Styczeń… oby był śnieg i cisza.

Artykuł opublikowano na łamach IT Professional.